Podnieś się i nie leż... i tak wstałem z kolan...

Często dostaję od Was pytania jak to wszystko się zaczęło?
(...) Jak to się dzieje, że stosunkowo młody człowiek chce zajmować się starymi ludźmi? (...) Jakie jest drugie dno tego całego przedsięwzięcia? To nie możliwe, żeby młodzi ludzie chcieli się angażować w takie działania... 
Ba, nawet ostatnio przeczytałem o sobie, że jestem niczym drugi rydzyk zrzeszający wokół siebie tysiące babć...
Tak piszą i mówią oczywiście głupcy nie mający zielonego pojęcia o tym, dlaczego chcę to robić. 

Trochę nie mylą się ci, którzy twierdzą że robię to z pobudek egoistycznych... Mój egoizm polega na tym, że ci ludzie po prostu są mi potrzebni do życia. Napiszę więcej, ja dzięki nim żyję.
Żyję dlatego, ponieważ gdyby nie fakt, że ta organizacja powstała – że byo dane mi ją tworzyć, pewnie dzisiaj do mnie już nie było. 

Ale żeby to zrozumieć, musimy na chwilę cofnąć się do roku 2015. Wtedy wywróciłem swoje życie do góry nogami. Wyprowadziłem się z domu rodzinnego, który tworzyłem przez kilkanaście lat wcześniej. O powodach mojej decyzji zapewne jeszcze kiedyś będę pisał, niemniej to było jedyne słuszne wyjście jakie mogłem na tamtym etapie życia wybrać. Wyprowadziłem się blisko 90 km dalej, do miasta w którym od wielu lat pracowałem, a do którego codziennie dojeżdżałem, musząc realizować swoje obowiązki służbowe. Zamieszkałem w wynajmowanym mieszkaniu, w którym każdego dnia próbowałem poskładać wszystko to, co w życiu mi się rozsypało. Do tego doszło jeszcze wiele problemów zdrowotnych, problemy z sercem, problemy z emocjami, problemy z tożsamością oraz wiele innych które miałem w dużej mierze przełożenie także na moją pracę zawodową.
W pewnym momencie straciłem wszystko... Dom, rodzinę zarówno tam piszą jaki dalszą, pracę. Zerwałam także kontaktu ze wszystkimi znajomymi nie chcąc utrzymywać relacji z kimkolwiek. A żeby tego wszystkiego było mało, zostałem jeszcze z ogromnymi problemami finansowymi, po zakończonych w roku 2011 wcześniejszych wspólnych, rodzinnych relacjach biznesowych.
Dzisiaj, analizując to wraz z upływem czasu, obserwując dzisiejsze słabe społeczeństwo jestem przekonany, że wielu będąc na moim miejscu kompletnie by sobie nie poradziło i odebrałoby sobie życie.




    Tkwiąc tak w tej mojej nicości, bezradności oraz kompletnym dole w jakim się znalazłem, próbując to wszystko w jakiś sposób posklejać, zrozumieć i spróbować wyjść z impasu w jakiej się znalazłem dopuszczałem do siebie tylko mojego syna, który przyjeżdżał do mnie na weekendy – i to też nie zawsze, oraz znajomego którego poznałem pracując u wcześniejszego pracodawcy. W zasadzie był to jedyny człowiek, którego znałem w Mławie. Wszyscy inni byli kompletnie obcy.
Pamiętam, że jedną z nielicznych rzeczy, która sprawiała mi wówczas jakąkolwiek przyjemność i zajmowała mi głowę, to było gotowanie. To lubiłem robić - poza oczywiście codziennym piciem piwa w ilości kilku butelek i minimum dwóch kolejnych szklanych opakowań wina. Dzisiaj wiem, że była to szybka i prosta droga do tego, aby spaść na zupełnie dno! 
Jeśli zdobyłem jakieś pieniądze - bo z tym było bardzo słabo, kupowałem produkty w pobliskim sklepie Lewiatan i gotowałem. A wieczorem żeby tego jedzenia nie wyrzucać, zapraszałem ów znajomego Michała, po to żeby dać mu jeść, żeby podzielić się tym co miałem. A przy okazji oczywiście żeby pewnie też trochę pogadać.
Z czasem oprócz niego w moim domu zaczęli pojawiać się u mnie jego znajomi i wtedy tego gotowania było trochę więcej. Oni z kolei w zamian za to, oferowali mi swoje towarzystwo a z czasem bliższą znajomość i przyjaźń. Pracowali w kulturze, działali z Seniorami w klubie, którego byli opiekunami. Nie ukrywam że na tamtym etapie mojego życia z jednej strony chciałem być sam, ale z drugiej strony mocno pragnąłem kontaktu z drugim człowiekiem. Dlatego też znajomość nasza była z korzyścią obopólną. Wtedy kompletnie nie zakładałem, że będą łączyła nas zupełnie inna – bliższa relacja.
Jedne o czym marzyłem to przetrwać dany dzień.

Dodatkowo okazało się, że moje problemy z sercem to nie efekt somatycznych kłopotów. Na spotkaniu u mojego kardiologa dowiedziałem się, że aby móc się wyleczyć serce, muszę najpierw wyleczyć duszę. Stąd trafiłem do doktor Joanny, która po terapeutycznej rozmowie oraz neurologicznym badaniu zaleciła konieczność zażywania leków psychotropowych. Nie była to mała ilość bo zaczynałem od 4 a kończyłem an dziewięciu tabletkach dziennie. Te z jednej strony mnie wyciszały, dawały poczucie spokoju, ale z drugiej strony powodowały że każdego dnia gasłem.
Odechciewało mi się już kompletnie czegokolwiek. Nawet gotowanie nie było dla mnie przyjemnością. Mnóstwo stanów lękowych i depresyjnych, a dodatkowo czułem jakbym każdego dnia coraz mocniej zapadł się pod ziemię.
Nie chciałem niczego ani nikogo. Nawet spotkanie z Michałem, jego znajomymi wtedy było dla mnie ogromnym problemem. Marzyłem tylko o tym, aby być sam.

W międzyczasie kupiłem psa. Pięknego boksera, któremu na imię dałem Basto. Był to jedyny mieszkający ze mną członek rodziny, którego pokochałem całym sercem. Jemu poświęciłem wszystko. Ja byłem jego panem, a on był moim obrońcą - zarówno w przenośni jaki dosłownie.
Złapaliśmy fenomenalny kontakt, był to pierwszy pies którego nauczyłem tak dużo. On po prostu rozumiał co do niego mówię.
- Kiedy mówiłem "daj głos" - szczekał tak, że okna i drzwi w domu trzęsły się jak oszalałe,
- Kiedy mówiłem "siad" - wykonywał polecenia bez najmniejszego problemu, 
- Kiedy mówiłem "Aport" - biegł jak oszalały i w poszukiwaniu zagubionego patyka. 
- Na hasło "fe" nie ruszył nawet najlepszego kawałka szynki ze stołu.
Dzisiaj pamiętam, że na tamtym etapie życia byliśmy tylko my dwaj. I nie ukrywam ,że w dużej mierze on też ratował mi życie, bo zmuszał mnie do wykonywania jakichkolwiek czynności życiowych. A z tym było naprawdę trudno! W swoim życiu miałem wiele zwierząt, niemniej był to jedyny pies który potrafił ze mną nawet tańczyć. Był On pełnoprawnym członkiem rodziny i mieszkańcem domu który wspólnie wynajmowaliśmy w Mławie.

W sierpniu 2015 r. ni stąd ni zowąd w moim mieszkaniu pojawił się Michał. Wpadł jak po ogień i wykrzyczał:
- mam pomysł... Jedziemy z Seniorami do krynicy Morskiej na organizowany turnus wypoczynkowy dla seniorów z Mławy i musisz jechać z nami. 
Oczywiście powiedziałem,  że absolutnie nigdzie nie jadę – bo nie mam siły i mi się nie chce.
On odparł, że nie jest to kwestia do dyskusji, że muszę z nimi pojechać.
A jeśli mi się nie spodoba, będę mógł wrócić do domu, bo on mnie do tego domu odwiezie. Odparłem, że nie mogę pojechać ponieważ mam psa, którym muszę się zająć. Przecież nie zostawię go w domu - dodałem.
Oczywiście no to stwierdzenie również miał odpowiedź, twierdząc że że pies pojedzie z nami. 
Byłem zły, mimo tego że brałem leki psychotropowe, ale kompletnie nie potrafiłem mu stanowczo odmówić i finalnie zgodziłem się.
Pojechaliśmy jego samochodem na pięć dni do Krynicy Morskiej i w tym momencie zaczął się początek naszego Stowarzyszenia, choć wtedy kompetnie nie mieliśmy jeszcze o tym zielonego pojęcia. Nikt z nas, ani ja ani jego znajomi nie przypuszczaliśmy, że jest to początek czegoś zupełnie nowego.

Nie mając siły i jadąc tam bez totalnego przekonania dotarliśmy na miejsce, do grupy blisko sześćdziesięciu uśmiechniętych i radosnych seniorów, z którymi od razu nie wiedząc czemu nawiązałem doskonały kontakt. Spędzałem z nimi każdą chwilę, a czas płynął tak szybko jak nigdy wcześniej. Dzisiaj z rozrzewnieniem napiszę, że są to moi najbliżsi przyjaciele i ludzie bez których moje życie nie miałoby kompletnie żadnego sensu. 
tam, na miejscu tej cudownej jesieni 2015 roku chciało mi się znacznie więcej niż w domu, włącznie z tum, że co wieczór organizowaliśmy im potańcówki na których wspólnie razem świetnie się bawiliśmy. Dla mnie blisko 35-cio letniego faceta, takie doświadczenie było czymś kompletnie nowym, ale na tyle dobrym, że odechciało mi się nawet zażywać leków psychotropowych. Wspólne śniadania, rozmowy, spacery, obiady, podwieczorki, zajęcia, tańce, gry, dyskusje, kolacje... to wszystko spowodowało, że przez te kilka dni bardzo zbliżyliśmy się do siebie z tą grupą kochanych i serdecznych dla mnie ludzi.
Zakończenie turnusu nie było jakoś szczególnie smutne. Dlatego wiedzieliśmy, że wspólnie wszyscy zjedziemy się w Mławie i tam kontynuować będziemy naszą znajomość. 
Tuż po obiedzie autokar z Seniorami wyjechał z Krynicy Morskiej. A my we troje poszliśmy jeszcze na plażę. Do małej restauracyjki, z której rozpościerał się piękny widok na nadchodzący za kilka godzin zachód słońca. 
Siedząc tam, pijąc kawę i rozmawiając podsumowaliśmy turnus, który właśnie się skończył, nie wiedząc do końca, że po powrocie to podsumowanie będzie początkiem zupełnie nowej organizacji pozarządowej jaka zacznie działać w Mławie na rzecz osób starszych.
Tak.. to tam w tej restauracji, przy tej kawie i paluszkach, przy tym zachodzie słońca stworzyliśmy całą koncepcję nowej organizacji. Wiedząc że musi być to twór, który ponad wszystko będzie stawiał na człowieka i będzie dla człowieka. Wiedząc, że będzie to organizacja, która będzie pomagać ludziom starszym, tak jak oni przez te minione pięć dni pomagali mi. Wiedząc, że musi być to organizacja, która będzie się samofinansować. 
Wtedy też Michał powiedział do mnie:
- Rafał, musimy zrobić to dla Ciebie bo zginiesz na tej podłodze... 
- Musisz się podnieś... Nie możesz tak leżeć - dodał 

I tak to wszystko się zaczęło.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pytacie mnie o czym ta ksiażka... Przeczytajcie początek :)

Eurorodzice – Seniorzy, którzy znaleźli nową drogę w samotności

Zakończenie wakacji 2023