Dzisiaj to zrozumiałem...

     Dziś uświadomiłem sobie, co tak naprawdę było powodem determinującym mnie w tym, że postanowiłem zaangażować się w inicjatywę w której głównymi bohaterami mieli być ludzie starsi.
To niesamowite!!! Chyba pracę nad książką którą, właśnie piszę oraz tworzenie tego bloga powinienem traktować, jak pewien proces terapeutyczny, przez który właśnie przechodzę, bo dawno nie odkryłem w sobie tak wielu rzeczy, jakie przychodzą do mnie teraz... W trakcie dogłębnej analizy, czynionej przy opisywaniu faktów sprzed lat...

        Aby wam to wyjaśnić, muszę cofnąć się na chwilę do 2014 r. Ci którzy czytali już wiedzą, wszyscy inni dzisiaj uświadomią sobie, że ja wtedy byłem na etapie kompletnego upadku. W 2014 roku odszedłem się z rodzinnego domu podejmując decyzję o rozstaniu z kobietą, z którą żyłem 10 lat. Wprowadziłem się z pobudowanego 6 lat wcześniej nowego domu z dużą działką i ogromnym potencjałem, do malutkiego miasta oddalonego kilkadziesiąt kilometrów, aby móc zacząć na nowo spokojnie żyć. 
Tutaj zamiast dobrego, spokojnego życia poskładałem się kompletnie. Jak domek z kart, upadając na podłogę i leżąc na niej przez ponad rok, zupełnie nie widziałem sensu ani możliwości poukładania tego wszystkiego na nowo.  Do tego doszedł alkohol połączony z lekami antydepresyjnymi - standardowy przebieg takich patologicznych sytuacji... A wisienką na torcie były problemy finansowe i jak dobrze pamiętam trzynastu komorników, w szczytowym momencie całej tej przygody.

Kurcze... dzisiaj zastanawiam się... jak ja to wszystko zniosłem? Jak udźwignąłem ten ogromny ciężar, który na mnie spoczywał? Na to pytanie, w ogóle nie znajduję odpowiedzi... Nie wiem jak to się stało, że udało mi się to wszystko udźwignąć....
 

Niewątpliwie w całej tej historii, jedną z największych ról odegrał Michał i jego rodzina. To On, prawie każdego dnia przychodził do mojego mieszkania i stojąc pod drzwiami, waląc wręcz w drzwi mówił  - Wstawaj i otwórz mi... Będę stał tutaj do czasu, aż mi otworzysz! Wykrzykiwał, nie przestając dzwonić i uderzać pięściami w drzwi mieszkania.
Jego dom rodzinny natomiast otwarty był na mnie każdego dnia. Szczerze mówiąc, nie lubiłem tam chodzić – bo wtedy w ogóle nie lubiłem ludzi, ale On często swoim uporem nie pozostawiał mi wyboru. Dlatego też, dla świętego spokoju czasami ubierałem się i szedłem z nim na obiad do jego mamy, taty i rodzeństwa. Szedłem, żeby mi nie gadał. Choć tak naprawdę potrzebowałem tylko i włącznie ciszy i spokoju. Potrzebowałem zaszyć się w swoim własnym mieszkaniu – w wynajmowanym mieszkaniu - zażyć leki, zapić alkoholem i zasnąć, aby nie myśleć...

Jego osoba była ważna także jeszcze z innego powodu. To On nakłonił mnie do tego, abym podniósł się z podłogi i wyjechał z nim do Krynicy Morskiej, gdzie zajmując się jego seniorami zacząłem czuć że jednak mogę wrócić do żywych... Bo to Ci seniorzy i ten wyjazd, odegrał kluczową rolę w tym moim podnoszeniu się.
Tak przynajmniej wydawało mi się do dzisiaj... Kiedy to, ponownie analizując tą historię w kontekście pisanego tekstu książki, uświadomiłem sobie że to moja nieżyjąca Babci Wiesia i jej rola były tutaj kluczowe.  Bo skąd we mnie ta miłość do Seniorów? Dlaczego właśnie tam... w tej Krynicy Morskiej mi się zachciało coś robić? Skoro od kilku miesięcy nie robiłem nic oprócz tego, że leżałam na podłodze i to najbardziej lubiłem...

Dziś, złożyło mi się to w jedną całość. Moja Babcia świętej pamięci Wincentyna, Zmarła 15 listopada 2012 r. Niespełna trzy lata przed wydarzeniami w Krynicy Morskiej. Ze względu na fakt, że była to dla mnie wyjątkowo ważna osoba jej śmierć odegrała ogromną rolę, na mojej psychice.
Pamiętam ten dzień... Kiedy dostałem od młodszego ode mnie brata Patryka telefon, że babcia nie żyje. Byłem wtedy w pracy w Mławie. Nie tłumacząc nikomu nic, podniosłem się od swojego biurka w redakcji w Mławie, założyłem płaszcz i jak zahipnotyzowany powiedziałem współpracownikom, że wychodzę bo zmarła moja babcia... że nie będzie mnie kilka dni.
Jadąc 87 km do Płocka, na ostatnie spotkanie z nią, całą drogę płakałam. Nie byłem w stanie prowadzić auta. Prosto z pracy pojechałem do domu rodziców w Płocku, w którym nie byłem od pół roku i zobaczyłam ją, nie oddychającą i niedającą znaku życia kobietę, z którą przeżyłem 31 lat swojego życia.
Ubrałem ją, usiadłem przy niej i trzymając ją za rękę rozmawiałem z nią tak, jakby za chwilę miała się obudzić. Łykałem każdą chwilę naszego osobistego spotkania jak ryba tlen w wodzie, czekając na przyjazd zakładu pogrzebowego i mając świadomość, że dzisiaj już po raz ostatni jesteśmy ze sobą tak blisko. Te wydarzenie pamiętam dzisiaj dokładnie... Mimo, że od tamtego dnia minęło już 11 lat.
Trwało to nie wiem ile... godzinę... może dwie... W międzyczasie za ścianą odbywały się jakieś rozmowy dotyczące daty pogrzebu, miejsca pochówku, konsolacji oraz innych kwestii technicznych, które nie miały kompletnie dla mnie żadnego znaczenia. Wtedy liczyliśmy się tylko My i nasze ostatnie spotkanie... Siedząc przy niej, głaszcząc ją i kompletnie nie rozumiejąc co się wydarzyło, wypowiedziałem do niej ostatnie zdania, które jak się później okazało były bardzo kluczowe...

- Babciu, dlaczego mnie opuściłaś?Jak ja teraz będę żyć bez Ciebie?
- Czemu odeszłaś? Nie możesz mnie tak zostawić, musisz przy mnie być. Przecież zawsze byliśmy razem... czy Ty to rozumiesz??? - wykrzyczałem płacząc... Niestety odpowiedzią był głucha cisza i coraz bardziej zimne jej ciało.

Wtedy pamiętam, do drzwi zapukał tata, mówiąc że (...) Panowie przyjechali po babcię.

Kompletnie nie pamiętam tych dwóch dni, pomiędzy ostatnim pożegnaniem na Szarych Szeregów domu u rodziców w Płocku, a Jej pogrzebem. Powiem więcej... Ja z pogrzebu też niewiele pamiętam. Był to dla mnie tak ogromny szok, że nie byłem go w stanie przezwyciężyć przez bardzo długi czas. Niemal codziennie byłem na cmentarzu, odwiedzając Jej grób i rozmawiając z nią godzinami. Nie było dnia żebym o Niej nie myślał, a kilka nocy w miesiącu przepełnionych było snami o Niej i z Nią, w których widziałem babcię prawie zawsze w okolicznościach jej pogrzebu.
Były to sny kiedy babcia wypada z trumny w trakcie pogrzebu... kiedy idziemy na cmentarz i uderza w wieko trumny, chcąc je otworzyć... kiedy wkładamy Ją do grobu, a Ona otwiera trumnę i wstaje (...)
I te koszmary towarzyszyły mi przez bardzo długi czas. Mimo, że jej nie było fizycznie, to miałem wrażenie, że ona jest cały czas ze mną, że mnie chroni. Miałam takie poczucie jakby kompletnie nie dawała mi o sobie zapomnieć, bo kiedy o niej myślałem, czułem się bardzo bezpiecznie.

        Michała poznałem dwa lata po jej śmierci mieszkając już w Mławie. Ten nigdy nie znał mojej babci, nic o Niej nie widział, bo nie rozmawialiśmy o moich bliskich. Nie widział także Jej zdjeć, a więc nie był w stanie powiedzieć o na Jej temat kompletnie nic. Niemniej odkąd zaczął pojawiać się w moim domu, dość często mówił, że w moim otoczeniu jest ktoś kogo nie widać. Ja nie do końca rozumiałem, co on ma na myśli, a On z uporem maniaka – kiedy pojawiał się u mnie, coraz częściej wymieniał coraz więcej szczegółów opisujących tego kogoś, kogo tak naprawdę ja nie widziałem.
Pamietam sytuacje, kiedy któregoś popołudnia poprosiłam, aby poszedł do mojej garderoby i wziął z niej plecak. Garderoba znajdowała się za sypialnią, a więc aby się do niej dostać - musiał przejść przez sypialnię... Wchodząc do sypialni, od razu się z niej wycofał i z czołem zalanym potem, natychmiast trzasnął drzwiami od pokoju wykrzykując: 

- Ona tam jest.... Siedzi! To ta sama kobieta co zawsze! Czy Ty rozumiesz, że ja ją widzę?
- Ona rozwiązuje krzyżówki, na oczach ma takie duże okulary i te okulary ma sklejone plastrem.
- Ona siedzi tam gdzie śpisz! Siedzi przy Twojej poduszce!

Wypowiadając te słowa, z ogromnym przerażeniem na twarzy, Michał ubrał się i wybiegł z domu. I wtedy uświadomiłem sobie, że on mówi o mojej Wiesi. Sytuacji takich, były dziesiątki. Michał dość często – z coraz mniejszym przerażeniem za każdym razem – widział tą kobietę będącą przy mnie. Rozmawialiśmy o tym godzinami i obydwaj uświadomiliśmy sobie że, - po pierwsze, jest to moja Babcia, a po drugie, że Michał ma ten dar... widzenia niewidzialnych, bo ze szczegółami Ją charakteryzował, nie widząc o niej wcześniej kompletnie nic.

            Rozmów o babci były setki... "dziwnych sytuacji" dziesiątki, niemniej doszliśmy wspólnie do tego, że w dniu Jej śmierci, kiedy prosiłem Ją aby mi nie opuszczała, ja Ją zatrzymałem tutaj na ziemi. A Ona porostu zrobiła tylko to, o co poprosiłem.... Nie opuściła mnie. 

        Dlatego składając to wszystko w całość, dzisiaj wiem, że wydarzenia z Krynicy Morskiej w 2015 r. i moja chęć zaangażowania się w zajęcia z seniorami, mój dobry kontakt z nimi, nasze wspólne dobre relacje... To wszystko było zaspokojeniem tęsknoty jaką miałem w sobie, przez całe te lata po utracie Wiesi. Moje, tak ochocze wejście w tworzenie Stowarzyszenia, które miało zajmować się seniorami, było podyktowane chęcią bycia wśród ludzi takich, jaki moja babcia. Ja w nich upatrywałem cech mojej Babci, to sobie uświadomiłem... Każda z tych seniorek, była traktowana przeze mnie jak Wiesia. Dlatego też, tak szybko ja pokochałam ich, a oni pokochali mnie.

        Nawet teraz... kiedy to pisze, przypominam sobie taką historię, gdy w Stowarzyszeniu pojawił się dziennikarz piszący materiał o naszej organizacji. Jemu wtedy powiedziałem, że ta organizacja dla mnie jest hołdem który składam mojej Babci. - Bo gdyby ona jeszcze była na ziemii i miała taką możliwość aktywizacji jaką daje teraz ja tym ludziom, pewnie żyłaby dalej mając już sporo ponad 80 lat.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pytacie mnie o czym ta ksiażka... Przeczytajcie początek :)

Eurorodzice – Seniorzy, którzy znaleźli nową drogę w samotności

Zakończenie wakacji 2023