Pytacie mnie o czym ta ksiażka... Przeczytajcie początek :)
DZIEŃ JAK CO DZIEŃ
Jesteśmy w ciągłym pędzie. Gonimy za pieniądzem, dobrami materialnymi. Kiedy już coś zdobywamy, okazuje się, że chcemy więcej. Nowy samochód, droższe – markowe ubrania, wyjazd w jeszcze odleglejsze zakątki globu. Więcej, więcej. Konsumpcjonizm kompletnie nami zawładnął.
W tej beznadziejnej gonitwie z klapkami na oczach tracimy relacje, bo nie mamy czasu, a ten, który mamy, poświęcamy na coś, co ulotne. Chęć posiadania stała się religią, a liczba jej wyznawców rośnie każdego dnia. Gonimy w szalonym pędzie, nie zastanawiając się nad tym, po co to wszystko.
7:00 rano. Dzwoni budzik. Otwieram oczy oślepiony tarczą zegarka. Wiem, że dziś czeka mnie czternaście intensywnych godzin nowych doświadczeń i… lekcji życia. W ruchu, z ludźmi i dla ludzi – bo moje życie kręci się wokół nich. Nie wokół cyfr na koncie czy nowego zestawu towarów luksusowych, które mógłbym kupić sobie w celu potwierdzenia mojego statusu społecznego. To zbyt banalne… Idę do kuchni. Uruchamiam ekspres. Przy akompaniamencie sączącej się kawy przeglądam wiadomości na WhatsApp i maile, które spływają do mnie już od 5:44. Blokuje telefon, delektując się smakiem kawy i kanapką. Poranne wyciszenie jest moim codziennym rytuałem – pozwala zebrać myśli, zdystansować się i skumulować energię na cały dzień. To jak chwila refleksji przed skokiem na spadochronie, która daje wyłączenie, zanim zaleje cię zimna fala adrenaliny i bodźców. Moja praca w charakterze prezesa Stowarzyszenia jest właśnie takim skokiem na spadochronie. Nigdy do końca nie wiesz, co się wydarzy, lecz z drugiej strony jesteś uzależniony od tej adrenaliny. Głuchą ciszę przerywa telefon.
Na zegarze ściennym jest 8:31. Szorstki głos kontrahenta omal nie doprowadza mnie do zachłyśnięcia się letnią już, lecz smaczną Arabiką.
- Panie Rafale, kiedy opłaci pan fakturę?
- Proszę pana, księgowość realizuje płatności. Z tego co wiem, to mamy termin 31 dni i ten chyba jeszcze nie minął…
- Tak, to prawda, ale potrzebuję zapłaty za fakturę numer 8 na kwotę 430 zł. Dzwonimy do klientów, bo coraz częściej kontrahenci nie płacą, a my bez płynności finansowej nie możemy prowadzić działalności.
- Zapłacimy jak najszybciej – powiedziałem i rozłączyłem się.
Znowu te pieniądze – myślę sobie. Pieniądz determinuje wszystkie ludzkie działania, a człowiek i relacje schodzą na drugi plan. Dostawca wydzwania przed upłynięciem terminu zapłaty do swoich kontrahentów z obawy o to, czy otrzyma wynagrodzenie za usługę. Myślę sobie… Od 8 rano w blokach startowych rozpoczyna się bieg do mety, w którym dzierżymy w ręku złotą pałeczkę z błyszczącym napisem PLN.
Jest 9:25. Jeszcze nie opuściłem domu, a już dzwoni telefon z restauracji Gary Babci Krysi w Mławie. Jest to jedna z wielu inicjatyw naszego Stowarzyszenia. Dzwoni Stanisława, kobieta w wieku 40 lat. Rzetelna pracownica kuchni naszej restauracji, która karmi każdego dnia setki gości. W jej głosie wyczuwam napięcie i obawę.
- O co chodzi, Stasiu? – mówię, przerywając chwilową ciszę w słuchawce.
- Panie Rafale, potrzebuję więcej godzin. Wszystko drożeje, a ja muszę utrzymać rodzinę – dodaje z nutą zażenowania.
- Ok Stasiu, ale w zeszłym miesiącu miałaś aż 168 godzin… – komentuję, przypominając sobie raporty przesłane przez kadrową. – Dodatkowe godziny, to w tym przypadku…
- Pensja nie starcza mi do pierwszego. Kredyt wzrósł nam co niemiara, a za te same pieniądze co rok temu, do koszyka mogę włożyć połowę mniej zakupów – jej wywód przerywa szloch. – Muszę pracować na dwa etaty, bo 3500 zł nie starcza na pokrycie wszystkich kosztów – wyznaje kobieta.
Słucham z uwagą telefonicznych zwierzeń Stasi. Wiem, że dwa lata temu wzięła kredyt na kilkadziesiąt tysięcy złotych, łapiąc się na propagandę bankierów o niskim oprocentowaniu. Skoro dawali, to wzięła, jak tysiące ludzi w Polsce. A teraz „zęby w ścianę”, bo rata urosła jej z 800 do 1500 zł.
- Stasiu, nie płacz. Postaram się pomóc – odpowiadam.
- Sam prezes rozumie – mówi Stasia. – Gdybym nie musiała prosić o pomoc, to bym nie zawracała głowy. Trzeba utrzymać dom!
Odkładam słuchawkę, dywagując nad losem kobiety, która za ponad etat pracy nie jest w stanie utrzymać rodziny i zaspokoić podstawowych potrzeb życiowych. Obecnie chleb kosztuje już ponad 5 zł. Jak duży musi mieć poziom frustracji, aby łkać prosząc o pomoc?
Pierwsze newsy z linii frontu mimo wszystko przyjmuję ze spokojem. Jakimś cudem udaje mi się umyć zęby z telefonem przy uchu i kawą w drugiej ręce. Wycieram buzię ręcznikiem i kieruje się do przedpokoju, odbierając kolejne połączenia. W popłochu jedną ręką pakuję laptopa do torby w salonie. Wracam do kuchni po kanapkę, chwytając jeden kęs i z pełną buzią zakładam buty.
Uff… Udaje mi się wyjść z domu. Wsiadam do samochodu i kieruję się do siedziby Aktywnego Seniora, aby być bliżej i móc reagować osobiście. Nie zdalnie i na bieżąco.
Jadę… Sznur samochodów ciągnie się przez główną ulicę, lecz nie jest to dla mnie powód do frustracji. Kocham to, co robię. Każdy uśmiech seniora napędza mnie do działania. Podróż przez mławskie ulice przerywa sygnał kolejnego telefonu. Manager relacjonuje, że Jurek został przyłapany na złodziejstwie. Nakryto go, jak próbował wynieść w torbie kawał schabu, kilka jajek, kilogram cukru oraz dwie kostki masła. Zapytany, dlaczego to zrobił, odpowiedział, że musi utrzymać rodzinę. Że nie starcza mu na życie… Twierdził, że musi kraść, bo to, co zarabia, przeznacza na opłaty i na operację chorego partnera, który właśnie umiera. Przyznał, że wynosi jedzenie z pracy, aby zaoszczędzoną w ten sposób nadwyżkę przeznaczyć na inne potrzeby i wydatki. Rosnące koszty życia, jak widać, popychają niektórych nawet do kradzieży.
Zmieniam kurs. Jadę do restauracji Gary Babci Krysi, która jest jednym z naszych koni pociągowych, pozwalających na finansowanie działań statutowych Stowarzyszenia Aktywny Senior. Generuje coraz wyższe obroty, a nasze polskie smaki są znane w całym regionie. Renoma tego miejsca napawa mnie dumą. Stworzyliśmy je z niczego, wkładając mnóstwo pracy i czasu, aby mogło funkcjonować.
Wchodzę do naszego królestwa kuchni polskiej, a do moich nozdrzy dochodzi aromat zupy grzybowej i świeżo pokrojonego koperku. Wielu seniorów zgromadzonych przy stolikach zajada się pulpetami z kaszą. Seniorka, która właśnie zjadła obiad w restauracji za 13 zł, chwilę później zostaje przyłapana na kradzieży papieru toaletowego. Ze zdumieniem obserwuję jak rolka wypada na ziemię, tocząc się po podłodze. Niedowierzanie pomieszane z konsternacją maluje się na twarzy Walerii, do której podchodzi kelnerka, prosząc o zwrot skradzionej rolki. Nim zdąży cokolwiek odpowiedzieć, spod swetra wypadają jeszcze dwie sztuki, które stanowią „kropkę nad i” całej sytuacji.
- Walerio, dlaczego gryziesz rękę, która cię karmi? – mówię pod nosem niby do siebie, niby do seniorki.
Sędziwa kobieta wyssała kombinatorstwo z mlekiem matki. Trudno się dziwić – dorastała w latach sześćdziesiątych, gdzie umiejętność radzenia sobie w trudnych warunkach była wpisana w DNA Polaków. Kto nie kombinował, ten nie żył. Wyniesiony z okresu gomułkowszczyzny nawyk został jej do teraz, a raczej nasilił się wraz z wiekiem.
Godzina 13:25 – dostawa towaru. Blisko pół tony produktów, które będą jutro wykorzystywane w produkcji, trafia na magazyn. Dostawca Zdzisiek zagaduje Marysię, która sumiennie sprawdza każdą pozycję na fakturze. Jeśli nie sprawdzi, to zapłaci ze swoich, dlatego jej oczy sumiennie wertują kartkę, pozycja po pozycji, sztuka po sztuce. Jej wzrok z faktury przenosi się na pochłoniętego opowiadaniem żartów zaopatrzeniowca.
- Brak paczki mąki, worka kaszy i trzech zgrzewek oleju – stwierdza Marysia.
- Daj spokój, co ty taka skrupulatna jesteś? Na księgową się najęłaś cholera jasna – krzyknął wzburzony kierowca.
Zdzisiek, ku zdziwieniu Marysi, zdejmuje towar z paki dostawczego MANA. Fortel się nie udaje! Pomysł zaoszczędzenia na jedzeniu w taki sposób zostaje zdekonspirowany przez spostrzegawczą kobietę. Mimo pracy na dwa etaty – jego i żony, nie są w stanie spiąć budżetu domowego. Panuje drożyzna, więc w portfelu coraz mniej i z czego niby ma sfinansować szkołę dzieci? Wszechobecne kombinatorstwo wpływa na budowanie ogromnego braku zaufania człowieka do człowieka.
Wybija 13:31. Wyjeżdżam z restauracji i w końcu po blisko siedmiu godzinach od pobudki docieram co siedziby Stowarzyszenia Aktywny Senior. W sekretariacie czeka już na mnie seniorka Wandzia. Przychodzi do centrum, prosząc o wykupienie leków, bo 1300 zł emerytury nie starcza na pokrycie kosztów mieszkania i życia. A co dopiero ubrania, jedzenie. Okropny świat.
- Jeśli Wy mi nie pomożecie, to ja nie mam już, gdzie pójść – zaczyna rozmowę.
- Dlaczego nie wspiera cię rodzina? – pytam. – Przecież masz troje dzieci, a każde z nich ma pracę. Syn nawet jest właścicielem dużej lokalnej firmy.
- Moje dzieci się na mnie wypięły, od lat nie mam z nimi kontaktu – kwituje zapłakana seniorka.
Godzina 13:42. Dostaję telefon z księgowości o konieczności akceptacji przelewu za proformę. Proszą o wpłatę, tłumacząc się brakiem środków na zaopatrzenie swoich magazynów. Kolejne minuty prowadzą do awantury w sekretariacie. Waldek, który jest w Stowarzyszeniu od początku i korzysta z rabatowanych obiadów, narzeka na jadłospis.
- Znowu kasza! Tych seniorów to tylko kaszą karmicie. Nie dość, że płacę 13,20 zł za obiad, to jeszcze muszę ciągle kaszę jeść.
- Panie Waldku – odpowiada Basia w sekretariacie. – Kasza w tym tygodniu jest tylko dwa razy!
Odgraża się, że nie będzie przychodził do nas, lecz po chwili uspokojony przez koleżanki seniorki idzie na obiad i zjada drugi raz kaszę. Tym razem z karkówką w sosie i surówką z czerwonej kapusty. Jego frustracja bierze się z trudnej sytuacji materialnej.
Na zegarze 15:30. Manager donosi o zdemolowaniu ratanowych mebli w ogródku. Po zgłoszeniu na policję okazuje się, że to grupka 12/13-latków, którzy są znani z podobnych chuligańskich wybryków. Najpewniej nic im nie zrobią.
- Zgłoś proszę to na policję – radzę szefowi restauracji. – Musimy mieć oficjalne zgłoszenie tego wandalizmu. Tak, abyśmy mogli dołączyć to zgłoszenie do protokołu zniszczenia.
Zastanawiam się, co jeszcze dzisiaj się wydarzy. Przez chwilę patrzę na zegarek i telefon, gdzie dostaję kolejne powiadomienie o spotkaniu, które muszę zacząć za około 10 minut. W międzyczasie zjadam zimny już obiad. Ta kasza z karkówką są pyszne. Zawsze, kiedy jem to danie, przypominam sobie smak sosu przygotowywanego przez moją babcię. To są tak zwane „niezapomniane smaki mojego dzieciństwa”.
Wybija 16:00. Ewa wychodząc do domu informuje mnie, że w sekretariacie czeka jeszcze dostawca, z którym właśnie muszę zacząć spotkanie. Temat z korzyści społecznych z naszej współpracy, schodzi na tematy finansowe. Znowu te pieniądze. Pieniądz zdominował już wszystkie aspekty życia. Rozmowa nie może trwać zbyt długo, bo za 15 minut przede mną kolejna konferencja.
O godzinie 16:30. rozpoczynam rozmowę online z managerami restauracji. Dzisiaj głównym tematem naszej comiesięcznej nasiadówki będą kwestie społeczne. Musimy omówić ponownie, jaką rolę w życiu naszego zespołu i korzystających z usług restauracji i Stowarzyszenia seniorów pełni nasza organizacja. Absolutnie nie mogę pozwolić, abyśmy zatracili sens tego, co wspólnie robimy. Komercjalizacja nie może nami zawładnąć! Musimy wszyscy, mimo trudnych momentów zdawać sobie sprawę, że najważniejszy dla nas jest człowiek!
- Wiecie, dlaczego w Stowarzyszeniu mamy tak wielu członków? – pytam w trakcie spotkania.
- Czy znacie odpowiedź na pytanie, dlaczego ponad 100 tysięcy osób kibicuje nam i obserwuje nasze działania w mediach społecznościowych w Polsce i na świecie?
- Odpowiem wam… Tworząc organizację oraz zapraszając w jej struktury Seniorów i ludzi z całego świata, budowaliśmy i budujemy z nimi relacje! Chcemy, żeby organizacja była autentyczna, a uczestniczący w jej działalności ludzie mieli poczucie rzetelności. Chcemy, żeby udzielana pomoc była naprawdę realna i wymierna – tłumaczę.
- Chcemy, żeby senior nie był tylko beneficjentem świadczonych przez nas usług. Ale także współtwórcą tego co się tutaj dzieje. Dlatego tak ważne jest abyśmy budowali wzajemne, dobre i prawdziwe relacje z naszymi podopiecznymi i darczyńcami! – zakończyłem.
O godzinie 19:30 wchodzę do domu. To mój azyl. Jest to przeciwwaga do zgiełku i dynamiki wydarzeń, która towarzyszy mi każdego dnia. Mogę się wyciszyć, zatrzymać się na chwilę. Wyrwać się z pędu, zdobyć na moment refleksji. Nadzieja na ciszę i wytchnienie okazała się płonna. Spokój mąci rozgrywająca się za ścianą awantura w III aktach. Czy to mąż leje żonę z powodu zdrady, frustracji czy mniejszej ilości pieniędzy w portfelu? A może powodem jest brak czasu – epidemia współczesnego społeczeństwa? Brak szacunku do siebie i zapijanie się gorzałą czy szukanie ucieczki w narkotykach stało się mantrą naszego pokolenia.
Godzina 21:00. Moja chwila dla siebie. Odłączam się od telefonu, maila, komputera. Nawet awantura za ścianą umilkła, jakby sąsiedzi usłyszeli moje myśli i chcieli zapewnić mi trochę spokoju. W ciszy analizuję wszystkie sytuacje dzisiejszego dnia, szukając klucza, wytrychu do nich. „Dzikie i zdegenerowane lata” myślę, patrząc na grzbiety tytułów książek, które równo ułożone są w rzędach na półce w salonie. Coraz mniej czasu, pogoń za dobrami konsumpcyjnymi – nowymi samochodami, wycieczkami, statusem społecznym – spełnienie pragnień nie powoduje przerwania biegu.
Jest 21.20. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi. Po chwili staje w nich Michał. Na twarzy wypisane ma zmęczenie. Siada na kanapie. Przez parę sekund delektujemy się ciszą, która jest zbawienna po całym dniu gonitwy.
- Jak tam na froncie? – pytam. Po twarzy widzę, że nie próżnowałeś.
- Byłem w Płońsku i rozmawiałem z Wiesią. Starałem się jej uświadomić, że w dobie konieczności opieki nad chorymi synami, musi każdego dnia znaleźć przynajmniej godzinę dla siebie. Być w grupie, tańczyć, śmiać się. To jest ta równowaga, bez której się rozsypie.
- Czyli znów zrobiłeś dużo dobrego w naszym Centrum?
- Byłem też w Płocku. Miałem jeszcze rozmowy z Józkiem, Zenonem i Marią. Co człowiek, to inny problem. Tęsknota za zmarłą żoną, chęć poznania partnera czy partnerki, smutek z powodu słabych relacji z rodziną – odpowiada Michał.
- Słuchaj! Ale tych ludzi łączy jedno. Wdzięczność za to, co daje im nasze Stowarzyszenie – że mają gdzie zjeść, z kim porozmawiać, że tworzymy dla nich te zajęcia i wyjazdy – powiedziałem.
- Zgadza się – odparł. – A ty ciągle masz nowe pomysły. Trzy centra, sześć restauracji i wyjazdy na 500-600 uczestników ci nie wystarczają?
- Wiesz, że nie. I będziemy ciągle iść do przodu i się rozwijać. Jesteśmy już przecież pędzącą lokomotywą – odpowiedziałem, patrząc na niego z uśmiechem.
- Tylko że obaj padamy na pysk. Pracujemy całe dnie i ciągle jesteśmy w biegu. A ty chcesz nowe Centrum czy też nową gałąź Stowarzyszenia otwierać? Nie da się!
- Michał, nie da się, to tylko otworzyć parasola w dupie. Znasz mnie przecież – znajdę sposób, a ty jak zawsze będziesz ze mną i wspólnie to zrobimy – odparłem z rozbrajającą szczerością.
- Ok, wiem, że i tak nie zdołam cię zatrzymać. Nasza działalność napawa mnie dumą. Zobacz, ile zdołaliśmy osiągnąć – skwitował Michał.
- A pamiętasz, jak to wszystko się zaczęło? – zapytałem.
Zaciekawiło? Całość dostępna w zakupie TUTAJ
Komentarze
Prześlij komentarz