Babcia Wiesia - ku pamięci

Mama mojej Mamy… Kiedy wspominam ją dzisiaj z perspektywy czasu, śmiało mogę powiedzieć, że była „kobietą” mojego życia. Dlaczego? Bo w wielu sytuacjach, które miały miejsce w moim wczesnym dzieciństwie, a później - młodości, była drugą, jak nie… pierwszą mamą. Począwszy od codziennej opieki, robienia śniadań, obiadów i kolacji, pierwszego (wspólnego) papierosa, aż po nowinę o narodzinach mojego syna Juliana, którą podzieliłem się z nią jako najbliższą mi osobą.

        Jako pierworodny wnuk babci Wincentyny, nazywanej przez wszystkich - Wiesią, cieszyłem się określonymi przywilejami. Mogłem na przykład dokonywać wyboru dania przygotowywanego na obiad i prosić niemal o wszystko. Ale żeby nie było zbyt różowo, miałem też swoje obowiązki, poczynając od robienia zakupów, prac w ogródku działkowym na Radziwiu koło Płocka po drugiej stronie Wisły, sprzątania mieszkania oraz grobów na święta, a  kończąc na byciu kierowcą, starszej już - bądź co bądź - Pani, kiedy wszedłem już w wiek dorosłości.
Relacja pomiędzy moją babcią, a mną jako wnukiem, była budowana latami, w sposób całkowicie naturalny i niewymuszony. Oczywiście nie była wolna od sporów, trudnych rozmów czy gorącej wymiany argumentów, ale odkąd pamiętam, nasze wzajemne kontakty zawsze opierały się na wzajemnym szacunku, poczuciu bliskości i ogromnej miłości. A ja, czułem, co wielokrotnie dawała mi odczuć, że byłem dla Niej kimś ważnym. 

        Ta szczególna więź z mamą mojej mamy nauczyła mnie odpowiedzialności za siebie i innych. Zmuszała do perfekcjonizmu. U babci Wiesi nic nie mogło być na dwadzieścia czy czterdzieści procent. Wymagała pełnego zaangażowania i wysiłku. Te wspólne lata, kiedy była dla mnie najważniejszą osobą, wywarły ogromny wpływ na to, jaki dzisiaj jestem. Teraz, kiedy Jej już nie ma, czasem łapię się na tym, że wciąż korzystam z „mądrości”, jakie mi wpajała. To do niej dzwoniłem zapłakany z budki telefonicznej, gdy zgubiłem klucz i nie mogłem dostać się do domu. To jej zwierzyłem się, gdy dostałem w szkole pierwszą złą ocenę. Z nią chodziłem na rynek po zakupy i od niej pobierałem pierwsze lekcje w kuchni. A gotowała rewelacyjnie i bardzo smacznie, w końcu miała ogromne doświadczenie zdobyte po latach pracy w gastronomii. A ja nie wiedzieć czemu, lubiłem „babrać się” w przygotowywanych wspólnie z nią - zupach, mięsach i warzywach. To Ona nauczyła mnie jak się robi bitki wieprzowe oraz zraziki wołowe z cebulką, słoniną i ogórkiem kiszonym, które przyrządzam do dziś. Popisywałem się później tymi kulinarnymi umiejętnościami w Załszynie, co dawało mi mnóstwo satysfakcji. Ciekawe, że moja babcia i ciocia Hania były bardzo do siebie podobne. Zamknięte na ludzi, ale szeroko i szczerze otwarte na mnie, moją wrażliwość i potrzebę poznawania świata

    Wyjątkowe relacje z babcią Wiesią wykuwały się w warunkach jakich żyliśmy. Maleńkie mieszkanko o ograniczonej przestrzeni, na której ktoś wiecznie „wpadał” na kogoś, nawet w nocy, nie pozwalało na wiele. Mimo tych ograniczeń, nasz dom był zawsze otwarty, a każdy kto do niego zawitał, mógł liczyć na ciepłą herbatę, kawałek domowego ciasta i uprzejmą pogawędkę. Odkąd sięgam pamięcią, zawsze u nas kręcili się jacyś ludzie. Hucznie obchodziliśmy wszystkie imieniny, urodziny, rocznice i święta. Zostało mi to zresztą do dzisiaj. Uwielbiam przyjmować gości u siebie w domu, z tą jednak różnicą, że gościnę znajdują w nim tylko osoby mi najbliższe, te którym ufam… 

    Kiedy sięgam pamięcią do wczesnych lat mojego dzieciństwa, widzę wiecznie zagonionych i zapracowanych rodziców i siebie pod opieką babci Wiesi. Popołudnia wypełnione rozmowami, wspólne spacery i chwile spędzone przy robieniu kanapek do szkoły, czy rozwiązywaniu krzyżówek. Moja babcia była wspaniałym człowiekiem. Pochodziła z Suchodołu, w którym tak bardzo lubiłem spędzać wakacje będąc nastolatkiem. Kiedy rozwiodła się z dziadkiem, z którym mieszkała w Milanówku, a którego nigdy nie miałem okazji poznać, przeprowadziła się do Płocka, gdzie kupiła mieszkanie i gdzie zadomowiła się na dobre. To właśnie na jej trzydziestu dziewięciu metrach, w bloku z wielkiej płyty, mieszkałem z rodzicami i dwójką rodzeństwa. Żyliśmy skromnie, ale nie mieliśmy powodów do narzekań. Szczęśliwy obraz dziecięcych lat, z którym mogłyby wiązać się wyłącznie pozytywne wspomnienia, gdyby nie ojciec.

    Mój tato był trudnym człowiekiem, który - co tu dużo mówić - lubił w weekendy zaglądać do kieliszka. Kiedy przekraczał dopuszczalną normę, stawał się agresywny. Babcia znosiła jego zachowania spokojnie, w ciszy. Tolerowała je, bo kochała moją mamę i nas - swoje wnuki. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek stanowczo zareagowała, a przecież mogła, w końcu było to jej mieszkanie. Moja dzisiejsza wrażliwość niewątpliwie została zbudowana na tych relacjach, w pierwszej kolejności - tych pozytywnych, z moją babcią, ale również  - tych skomplikowanych i trudnych - z ojcem. 

    Tak. Babcia była dla mnie naprawdę kimś wyjątkowym, Była obecna na każdym etapie mojego życia. To Ona trzymała za mnie kciuki podczas pierwszej randki i wtedy, gdy pierwszy raz poszedłem do pracy. Z oddaniem pełniła rolę powierniczki wszystkich moich sekretów. Nikt nie troszczył się o mnie, tak jak Ona. Pamiętam, że zawsze pytała, co chcę zjeść na śniadanie, obiad czy kolację. Kiedy w wieku siedmiu lat, będąc na wypoczynku, złamałem nogę, ona pierwsza przyjechała do szpitala. Była moim prawdziwym oparciem i mogłem na nią liczyć w każdej sytuacji. Nic dziwnego, że kiedy moja żona zaszła w ciążę, to pierwszą osobą, której się z tego zwierzyłem, była właśnie Ona. I chociaż nie pochodziłem z rodziny dysfunkcyjnej, bo miałem matkę i ojca, to właśnie mojej babci zawdzięczam swoje najlepsze dziecięce wspomnienia. I tak sobie myślę, że to, czym się aktualnie zajmuję, organizacja, którą założyłem wspólnie z Michałem, jak również to - co w niej robimy i do kogo adresujemy nasze działania jest - w pewnym sensie - trochę dla Niej. Wiem, że sama czułaby się w niej dobrze i byłaby zadowolona z tego, co udało nam się osiągnąć. 

Kiedy odeszła mając 78 lat, doświadczając wcześniej trzech zawałów i ulegając wypadkowi, po którym nigdy nie wróciła już do pełnej, fizycznej sprawności, długo nie mogłem się z tym pogodzić. Miałem pretensje do siebie, że nie było mnie przy Niej, w Jej ostatnich chwilach. 

    W sierpniu 2012 roku, kiedy poruszała się już na wózku, mój syn Julian obchodził swoje czwarte urodziny. Wyobrażałem sobie, że będziemy je świętować razem, w rodzinnym gronie. Babcia bardzo kochała swojego pierwszego prawnuka. Moi rodzice jednak, z nieznanych mi bliżej przyczyn, nie przyjechali. Pomyślałem wtedy, że skoro tak, to ja też jakiś czas nie będę ich odwiedzał… Miałem do nich żal. Gdybym wiedział, że babcia Wiesia odejdzie kilka miesięcy później, pewnie zachowałbym się inaczej. Do dzisiaj nie mogę sobie tego wybaczyć…

    Odeszła po cichu, bezszelestnie, nie narzucając się nikomu. Kiedy „spotykałem” ją później wielokrotnie w snach, zadawałem Jej pytanie: - Dlaczego mnie zostawiłaś? Jak mogłaś mi to zrobić? I te pytania zawieszone gdzieś w próżni, długo nie pozwalały mi o Niej zapomnieć. Była dla mnie człowiekiem niesłychanie ważnym. 

Red. Andrzej Idziak


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pytacie mnie o czym ta ksiażka... Przeczytajcie początek :)

Eurorodzice – Seniorzy, którzy znaleźli nową drogę w samotności

Zakończenie wakacji 2023