Jedna z trzech ...

Ciocia Hania

Równie znaczącą osobą w moim życiu była ciocia Hania z Załszyna, dziś niestety też już nieżyjąca. Pamiętam ją krzątającą się od najwcześniejszych godzin rannych po wiejskim obejściu, wiecznie zajętą gospodarskim oporządzaniem zwierząt, karmieniem świń i dojeniem krów. Kiedy dziadek wracał z mleczarni po odstawieniu porannego udoju, ciocia stawała przy kuchni i kroiła grube pajdy chleba na śniadanie. Smarowała je później masłem, kładąc na nie kawałki sera i posypując zielonym, pachnącym szczypiorkiem. Ten charakterystyczny zapach i smak, pamiętam do dzisiaj. Będąc małym chłopcem uwielbiałem przebywać w Załszynie, a wujostwo uwielbiało mnie, obdarzając rodzinnym ciepłem i troskliwą opieką.



Lubiłem jeździć na wieś na wakacje, pomagać cioci w codziennych obowiązkach, karmić i poić zwierzęta, rozmawiając przy tym o prostych, życiowych sprawach. Pamiętam dziecięce dyskusje z ciocią o budowie nowego domu, bo ten stary, w którym mieszkała, zbudowany z gliny i pokryty strzechą powoli zaczynał się rozpadać i trzeba było postawić nowy. Moje naiwne pytania o jego wygląd i to - czy zostanie wyposażony w nowoczesne i „modne” - w owych czasach - grzejniki. I jej odpowiedzi, które dla mnie - kilkuletniego chłopca, były pierwszymi lekcjami ekonomii. Rozumiałem z nich tylko tyle, że żeby w coś zainwestować, trzeba mieć pieniądze, a te można zarobić, hodując i sprzedając świnie lub oddając mleko do skupu. 

Ciocia Hania pysznie gotowała, jej potrawka z kurczaka, którą zwykle podawała w niedzielę, to było prawdziwe specialite de la maison. Zresztą o czym tu mówić, potrawy gotowane na warzywach z domowego ogródka i mięsie hodowanych w gospodarstwie kur i kaczek, nie miały sobie równych. Na samą myśl, ślinka cieknie z ust.

Ciocia Hania była kobietą niskiego wzrostu i raczej delikatnej postury, a ileż było w niej mocy. Zapamiętałem ją trzymającą w obu dłoniach wiadra wypełnione wysłodkami, wykorzystywanymi na paszę dla zwierząt, kręcącą się po gospodarstwie od świtu do nocy, która - po oporządzeniu świń i wydojeniu krów, a następnie - wstawieniu konwi z mlekiem do studni, zabierała się jeszcze na koniec dnia za… pranie. Jak ona znajdowała na to siłę, nie mogę pojąć. 

Dla mnie osobiście, pobyt w Załszynie, był zawsze czymś wyjątkowym. Kiedy zjeżdżało się cioteczne rodzeństwo, zaczynał się niekończący czas zabaw i swawoli. Mile wspominam te nasze zjazdy rodzinne, w lecie podczas żniw, na święta Bożego Narodzenia czy  Wielkanoc. Załszyn to był nasz rodzinny azyl, przytulny i swojski. Miejsce, w którym czuliśmy się nie tylko dobrze, ale i bezpiecznie. Gdzie każdy mógł być sobą, a wszystkie czynności dnia miały swój ustalony porządek i rytm. Gdzie wszystko było przewidywalne i z góry ustalone przez naturę. Zanim sami usiedliśmy do stołu, w pierwszej kolejności trzeba było napoić i nakarmić zwierzęta. Na domiar złego w domu nie było wody, więc trzeba ją było przynieść ze studni. Ciężka i mozolna praca wymagająca niekończonej liczby powtarzających się czynności. Ale tak kiedyś wyglądało życie na wsi.

Pamiętam naszą codzienną kąpiel w balii, którą trzeba było napełnić wodą przyniesioną ze studnii podgrzaną na kuchni. Pierwsze wchodziły do niej dziewczęta, my chłopcy myliśmy się po nich. A później wszyscy trafialiśmy pod jeden koc, który kiedyś był świadkiem zdarzenia, którego omal nie przypłaciłem zdrowiem za sprawą ukrytej w jego zwojach szczypawki, zwanej potocznie skorkiem. Przyniesiony z dworu koc, które któreś z rodzeństwa najwyraźniej zapomniało wytrzepać, ukrywał tego popularnego owada, który miał zwyczaj bytować  w wilgotnej glebie, mchu lub pod kamieniami, a który zawieruszywszy się w kocu, chciał skorzystać z okazji i spenetrować wnętrze mojego ucha. Dzięki szybkiej interwencji cioci Hani, na szczęście, skończyło się tylko na strachu, chociaż nieprzyjemne wrażenie „obcego” ciała poruszającego się w moim przewodzie słuchowym, nie mogę zaliczyć do przyjemnych.  

----------------------------------------------------

Te trzy kobiety, babcia Wiesia, ciocia Hania z Załszyna i jej imienniczka z Suchodołu niewątpliwie wywarły ogromny wpływ na moje życie.

Red. Andrzej Idziak

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Pytacie mnie o czym ta ksiażka... Przeczytajcie początek :)

Eurorodzice – Seniorzy, którzy znaleźli nową drogę w samotności

Zakończenie wakacji 2023