Prolog
Wróciłem z Warszawy. Jestem potwornie zmęczony, ale… szczęśliwy. Podpisywaliśmy z Michałem umowę na dofinansowanie przez Urząd Marszałkowski posiłków dla uchodźców z Ukrainy. Kolejny, ciekawy i wielowymiarowy projekt… Dzięki temu „zastrzykowi” gotówki, będziemy mogli przez jakiś czas, zapewnić uciekinierom zza wschodniej granicy darmowe wyżywienie, a co za tym idzie - utrzymać etaty pracowników zatrudnionych w naszych restauracjach. A nie jest to łatwe, bo czasy są szalenie niepewne. Ceny idą w górę tak szybko, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć co się wydarzy w przyszłym tygodniu.
Te pieniądze są ważne. Dają poczucie stabilizacji i pozwalają spokojnie planować dalsze działania. To, pewnego rodzaju, „bufor” bezpieczeństwa, dzięki któremu, choć przez chwilę, możemy nie myśleć, czy wystarczy nam do pierwszego. Potrzeby przecież rosną, musimy zadbać nie tylko o naszych seniorów i ludzi zagrożonych wykluczeniem, którzy trafiają do naszego stowarzyszenia z prośbą o wsparcie, ale i naszych współpracowników. A zatrudniamy ich około setki. To ogromna odpowiedzialność, za nich samych, ale również ich rodziny i dzieci… Bo jeśli kierujesz tak dużą organizacją jak nasza, nie jesteś w stanie sam wziąć wszystkiego na barki. Musisz zatrudniać ludzi, delegować zadania i wierzyć, że zostaną one wykonane najlepiej jak można. Takie podejście wymaga zaufania, którego uczysz się latami i które przychodzi wraz z doświadczeniem. Zauważ, że to ogromny zespół, składający się z rozmaitych ludzkich osobowości, również tych wykluczonych czy zagrożonych wykluczeniem społecznym.
Każdy dzień pracy to wyzwanie. Wstajesz rano, nie zdążysz jeszcze wypić porannej kawy, a już dzwonią kontrahenci z pytaniem o płatności. Nie dlatego, że czegoś nie zapłaciliśmy czy zalegamy z fakturami, ale dlatego że obawiają się, że zabraknie im pieniędzy. Każda wojna, nawet ta, która toczy się poza granicami naszego kraju, niesie strach i niepewność. Stąd ściąganie należności nie tak - jak do tej pory, ale w trybie przyspieszonym. O dziesiątej, mamy sytuację kryzysową… Jedną z pracownic przyłapano na kradzieży. Na pytanie dlaczego to zrobiła, odpowiada, że skończyły jej się pieniądze i nie ma na życie. Około południa - kolejne zdarzenie, jeden z seniorów, po zjedzeniu obiadu, idzie do toalety i… kradnie z niej papier toaletowy. Pytasz, czy tak jest u nas codziennie? No cóż, dzień jak co dzień, w którym dochodzi do różnych sytuacji, z którymi musisz się zmierzyć…
Czy zauważyłeś, że świat wciąż za czymś goni? Do tego stopnia zatraciliśmy się w tym pośpiechu, że powoli zaczynamy zapominać, o co w życiu naprawdę chodzi. Tracimy nie tylko poczucie własnej sprawczości, ale i wpływ na to dokąd zmierzamy. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że to nie my zarządzamy własnym życiem, a rzeczywistość, która nas otacza. Pracujemy coraz więcej i ciężej, a los uparcie nie daje nam powodów do… zadowolenia. Bo kilka lat temu wzięliśmy kredyt na dom, bo musimy spłacać raty, bo rosnąca inflacja sprawia, że za pieniądze, które mamy w portfelu, możemy kupić mniej niż jeszcze rok temu. Ktoś zarabiał trzy tysiące złotych, dostał podwyżkę i dzisiaj zarabia dwieście złotych więcej, ale z powodu galopującej inflacji, w żaden sposób nie przełożyło się to na jego poziom życia. Taka sytuacja demotywuje. I co wtedy robi? Zaczyna kombinować. Dopisuje sobie godziny nadliczbowe, „wynosi” do domu produkty i zabiera z łazienki papier toaletowy, który powinien kupić w sklepie. Robi tak, bo uważa, że własność pracodawcy - to własność niczyja. Próbuję to sobie wytłumaczyć i… nie potrafię. Coraz częściej zastanawiam się, co się z nami stało? Dlaczego straciliśmy elementarne poczucie wstydu, a przez to człowieczeństwa? W czasach, kiedy jako społeczeństwo borykaliśmy się ze zjawiskiem, które media eufemistycznie nazywały „gospodarką niedoboru”, jeszcze można było to zrozumieć, ale dzisiaj? Relatywizm moralny niewiele ma wspólnego ze zwykłą, ludzką uczciwością.
Myślę, że podobnie jest w Rosji. To co się dzisiaj dzieje w Ukrainie, to wynik czyjegoś egoistycznego przekonania, że posiada prawo do ingerowania w życie wolnego, demokratycznego państwa i moralny imperatyw do narzucenia mu swojej woli. Na przekór międzynarodowemu porządkowi, pokojowym traktatom i ludziom, którzy przyjęli odmienny od jego wyobrażenia model życia. To partykularny interes, którego nie da się wytłumaczyć działaniem w imię wyższych racji, bo tu chodzi tylko o to żeby „mieć”. Paradoksem jest to, że u nas w kraju myśli się podobnie. Jeśli ktoś zakłada organizację pomocową, to na pewno nie robi tego z potrzeby serca, tylko po to żeby się… dorobić! I nie wiem, jak czyste byłyby jego intencje, to ta obiegowa opinia sprawia, że czasem trzeba zacisnąć zęby i przełknąć łzę. A Ty przecież robisz coś dla ludzi, bo ten naturalny odruch by do potrzebującego wyciągnąć rękę jest gdzieś w Tobie, bo każdy z nas ma potrzebę reagowania, gdy komuś dzieje się krzywda. Tak też było ze mną, gdy dowiedziałem się o agresji Rosji na Ukrainę. Powiedziałem wtedy do Michała: musimy działać, pojedźmy na granicę i przywieźmy kogo się da… W pierwszym odruchu, nawet nie myślałem jak zdołamy tych ludzi wykarmić, skąd weźmiemy na to pieniądze. Po prostu, czułem, że musimy coś zrobić…
Pierwsi uchodźcy z terenów objętych wojną przyjechali, tak jak przypuszczaliśmy głodni, ale również - co nas bardzo zaskoczyło - „wyzuci” z wszelkich emocji, no może za wyjątkiem strachu. A jednocześnie pełni agresji, gdy mówili o Rosji i Putinie. Wtedy tego nie rozumieliśmy. Dzisiaj, dwa miesiące od rozpoczęcia wojny, gdy codziennie zaczynamy i kończymy dzień informacjami w mediach o kolejnych posunięciach na froncie, a na zdjęciach z ukraińskich miast oglądamy ciała zabitych kobiet i dzieci, powoli zaczyna to do nas docierać. Powiem więcej,,, Zaczynamy się do tego przyzwyczajać. Najbardziej przerażające jest to, że zaczynamy traktować to, jak coś… normalnego.
Kiedy 24 lutego 22 roku. rano włączyłem telewizor i usłyszałem o tym, że Rosja zaatakowała Ukrainę… rozpłakałem się. A pierwsza myśl jaka pojawiła mi się w głowie, to co my - jako organizacja - możemy zrobić dla tych ludzi uciekających przed wojną do Polski. Nie zastanawiałem się skąd weźmiemy środki i czy ktoś będzie w stanie dofinansować nasze działania, ale wiedziałem, że zrobimy wszystko żeby pomóc. Tak jak możemy i potrafimy. Od razu tego samego dnia, na spotkaniu z pracownikami, ustaliliśmy plan działania, zmieniliśmy branding na naszej stronie internetowej i włączyliśmy się do akcji „Solidarni z Ukrainą”.
Organizacja działa po to, żeby pomagać. Nie zakłada się jej, by na niej zarobić. Jeśli ktoś myśli inaczej, lepiej, żeby zrezygnował z tego pomysłu jeszcze zanim zacznie wprowadzać go w życie. Nasze stowarzyszenie „Aktywny Senior” powstało, bo chcieliśmy pomagać ludziom starszym i byliśmy przekonani, że możemy dla nich coś zrobić. Dzisiaj, kiedy z perspektywy siedmiu lat patrzę na początki naszej działalności, uświadamiam sobie, że organizacja w pierwszej kolejności pomogła… mnie i że powstała przede wszystkim po to, żebym to JA miał zajęcie. Żebym nie leżał w łóżku przed telewizorem, nie brał „psychotropów” i nie tracił dnia za dniem. Oczywiście byłbym hipokrytą, gdybym twierdził, że z niej nie żyję lub że dzięki niej nie zarabiam pieniędzy, Muszę zarabiać, przecież muszę z czegoś żyć. To zupełnie naturalne. Na pracę poświęcam dwanaście, szesnaście, a momentami, gdy realizujemy jakiś nowy projekt, nawet osiemnaście godzin na dobę.
Kiedyś na początku naszej działalności odwiedziła nas Barbara Kucharska, zastępczyni dyrektora Mazowieckiego Centrum Polityki Społecznej. Obejrzała naszą szwalnię, zobaczyła co robimy, porozmawiała z seniorami, należącymi do naszej organizacji. Były to czasy, kiedy jeszcze w naszym stowarzyszeniu pracowaliśmy z Michałem całkowicie społecznie, a to co zarobiliśmy, odkładaliśmy w całości na konto stowarzyszenia. Na koniec wizyty zapytała nas: jak zamierzamy dalej działać… To pytanie nas zaskoczyło! Jak to? Przecież działaliśmy… Szyliśmy skrzaty, które doskonale się sprzedawały, planowaliśmy wycieczki dla seniorów, organizowaliśmy naszym podopiecznym wolny czas, mieli gdzie się spotykać, zjeść obiad, porozmawiać czy pograć w brydża. Nie bardzo umieliśmy odpowiedzieć na tak postawione pytanie. - Chodzi mi o to - wyjaśniła, jak zamierzacie profesjonalizować swoją działalność - dodała. Jesteście w tej chwili na „drabinie”- stwierdziła, z której nie ma już odwrotu. Jeśli nie zaczniecie wspinać się po jej szczeblach w górę, prędzej czy później - spadniecie! Dzisiaj - z perspektywy czasu - muszę przyznać, że te słowa okazały się prorocze! Życie bardzo szybko udowodniło nam, że żeby się rozwijać potrzebne są struktury, dobrze funkcjonujący model biznesowy, profesjonalnie zorganizowana współpraca z samorządem oraz innymi organizacjami pozarządowymi. A my z Michałem, za swoją pracę, powinniśmy pobierać wynagrodzenie, by wszystko było transparentne i nikt nie zarzucił nam, że prowadzimy stowarzyszenie, bo mamy w tym jakiś „interes”.
Od tamtej pory minęło już wiele lat. Dzisiaj jesteśmy już w zupełnie innym miejscu. „Aktywny Senior” ma kilkanaście tysięcy członków, stabilne struktury w Mławie, Płocku i Ciechanowie. Prowadzimy kilka restauracji oraz Centrum Aktywnego Seniora. Mierzymy się z nowymi, ciekawymi wyzwaniami i wciąż się rozwijamy. Coraz częściej mówią o nas, że odnieśliśmy... sukces. No cóż… Jeżeli miarą sukcesu jest pomoc coraz większej grupie potrzebujących, to pewnie TAK! Trochę pomogły nam w tym nasze marzenia, a po części - naiwna wiara, że jeśli chcemy pomagać ludziom, to wszystko musi się udać. Jedno jest pewne, aby pomagać - potrzebne są środki. Stąd m.in. pomysł otwarcia lokali gastronomicznych w Mławie i w Płocku. Z tego co zarobimy, dokładamy do posiłków, by nasi seniorzy mogli zjeść dwudaniowy obiad za pół ceny. Mało kto rozumie, jak można robić coś poniżej kosztów wytworzenia, ale u nas, model społecznej odpowiedzialności biznesu, tak właśnie wygląda. A że nie generujemy zysku i że takie podejście do biznesu niekoniecznie cieszy się popularnością, to już zupełnie inna sprawa.
Po trzech latach od założenia restauracji „Gary Babci Krysi” w Mławie, otworzyliśmy bliźniaczy lokal w Płocku. Dla mnie osobiście, to był bardzo ważny moment w życiu, bo oznaczał powrót po latach do miejsca, w którym się urodziłem. A jakby jeszcze tego było mało, powrót na osiedle, na którym się wychowywałem i dorastałem do osiągnięcia pełnoletności. Kiedy patrzę dzisiaj przez okna naszej restauracji i widzę balkon mojego, starego mieszkania, budzą się wspomnienia i robi mi się jakoś ciepło na duszy.
Gdy w październiku 2018 roku, podjęliśmy z Michałem decyzję o otwarciu w Płocku kolejnej restauracji prowadzonej przez nasze stowarzyszenie, nie przypuszczaliśmy, że przyjdzie nam to z tak dużym trudem. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że dla konkurencji z branży gastronomicznej, „Płockie Gary Babci Krysi” staną się „solą w oku”. A już w najśmielszych wyobrażeniach nie marzyliśmy o tym, że po roku działalności, staną się największą i najchętniej odwiedzaną restauracją w Płocku. Ta restauracja, to także - pewnego rodzaju – „poligon doświadczalny”, na którym z naiwnego i co tu dużo mówić, trochę buńczucznego „restauratora”, w bardzo krótkim czasie, nabrałem pokory i stałem racjonalistą. Nauczyli mnie tego ludzie i jestem im za to bardzo wdzięczny. Dzisiaj obsługujemy dziennie kilkuset gości i praktycznie nie ma osoby w mieście, która nie słyszałby o „Płockich Garach Babci Krysi”. To ciepłe i przytulne miejsce, w którym każdy znajdzie miłą, domową atmosferę i zostanie nakarmiony do syta. To miejsce, w którym całkowicie bezpłatnie i jak do tej pory bez żadnego dofinansowania z zewnątrz, przez dwa miesiące karmiliśmy codziennie blisko 200 uchodźców z Ukrainy. Dlatego, że chcieliśmy to robić i że - zwyczajnie po ludzku - tak było trzeba.
Komentarze
Prześlij komentarz